Poprzez wicher i słotę, przez bezkresną dal śnieżną.
Poprzez żar i spiekotę, przez pustynie bezbrzeżną.
Poprzez kry, poprzez lody, przez odwieczne zmarzliny.
Poprzez bagna i wody, nieprzebyte gęstwiny.
Poprzez leśne dąbrowy, poprzez stepy i knieje.
Poprzez mroczne parowy w których nigdy nie dnieje.
I gdzie płoszą się sowy gdy złe jęknie lub strzyga,
a dźwięk słysząc takowy serce w trwodze zastyga.
Niezrażony ciemnością która mrozi głusz dziką,
sam na sam z samotnością co do szpiku przenika.
Pełen hartu i woli, podpierając sam siebie,
mając zamiast busoli Krzyż Południa na niebie,
pokonując złe żądze, wietrząc wrogów w krąg wielu,
ufny iż nie zabłądzę idę naprzód, do celu.
Drogi mej nie wytyczy ni głos werbla, ni cytra.
Póki starczy mi siły - idę se po pół litra
